poniedziałek, 6 sierpnia 2018

Menu sierpień



W zeszłym tygodniu miesiącu były prawie same warzywa i owoce a w tym bardziej konkretnie. W końcu są strączkowe, troszkę rybki, troszkę orzechów, troszkę jajka...Tak chce organizm-idę za jego głosem. Wykorkowałby, gdyby jadł tylko warzywka i owocki (przynajmniej mój ;-)).

Polecam szczególnie sobotę bo tam jest owsianka czekoladowa o smaku kasztanowym. Hm....pycha! W czwartek zaszalałam i wypiłam miksturę piwną z żółtkiem. Pisze też jak uratowałam łykowata fasolkę szparagową przed wyrzuceniem. Mam prosty trik.



Wyrzucić resztki z brokuła (liście, łodygi i trzon) i zmarnować witaminy? Toż to zbrodnia. Czasami w tych niby nie zjadliwych częściach warzyw znajduje się najwięcej odżywczych dobrodziejstw. 

Poniedziałek


śniadanie I: 8:30
Przed wypiłam siemię lniane gotowane z kwiatkami mniszka lekarskiego. Potem był mus z ususzonych skórek gruszek, ogryzków gruszek, pestki moreli, kwiatków bzu czarnego, ciupinkę kocanki, szczyptę imbiru, kilka morw kilka pestek dyni. Podgotowałam i zblendowałam. Jak się to gotowało to nałożyłam na gotującą się mieszankę ubite białka ( trzymałam je tak ok 40 sekund). One zamieniły się w jakby bezy na wodzie-powstała taka chmura. Chmurę białkową wyłożyłam na talerz i polałam zblendowanym musem. Skórek, pestek z jabłek, ogryzków nie wyrzucam. Po obraniu wysuszam w piekarniku. A po co mam wyrzucać, przecież to naturalny błonnik  za darmoszkę. Czasami mam potworna ochotę właśnie na same skórki. Co ja zrobię, że ja tak mam :-)

śniadanie II 11:30:
Zupa kalafiorowa gotowana na skrzydle indyka.

obiad 14:00:
Gotowany groch z orzechami ziemnymi i zblendowanym  conge z kaszy gryczanej niepalonej. Zjadłam też tez skórę z indyka i  oraz wypiłam szpik.

podwieczorek/kolacja 17:00
Mus z jabłek i ugotowane i zblendowane orzechy ziemne z chili i trochę otrębów ryżowych. One są takie słodkie.

Wtorek

śniadanie 9:00:
Wcześniej napar z siemienia lukrecji i mniszka lekarskiego a potem bułeczka  z samopszy (pradawnej pszenicy) z przeogromną ilością masła. Mniam!


obiad lub drugie śniadanie 12:30
No właśnie -trudno nazwać to co jem czasami porą śniadaniową, obiadową czy podwieczorkiem. Po prostu jem tylko wtedy, gdy jestem głodna. 
Tak więc o tej godzinie zjadłam dosłownie całego ugotowanego  brokuła z liśćmi z gotowaną cebulą. Wszystko polałam zasmażką. Aha. Zjadałam też zielona fasolkę szparagową z zasmażką. 

Mam patent na zupę i warzywa w jednym. Po prostu w garnku gotuję wszystkie warzywa, na które mam ochotę, wyławiam poszczególne do potraw a wywar z warzyw mam jako bazę na zupę lub sobie popijam w ciągu dnia. I dzisiaj do garnka z wrzątkiem wrzuciłam najpierw marchewkę, pietruszkę białą, ziemniaki, cebule, gotowałam trochę, potem dorzuciłam fasolkę szparagową a na samym końcu brokuł, bo gotuje się najkrócej. Czyli najpierw wrzucam warzywa, które gotują się najdłużej  a na końcu te które gotują się najkrócej. Taki gar mam na cały dzień. Raz a dobrze :-) Jak ja nie lubię stać w kuchni.

Z marchewki, pietruszki zrobię sałatkę dorzucając kiszonego ogórka  a ziemniaki zjadły dzieci jako dodatek do obiadu.

obiad/podwieczorek 16:00
Od dwóch dni chodziła za mną soja (niemodyfikowana). Ugotowałam wielki gar, zawekowałam w słoiki i mam na przyszłe nagłe zachcianki. Oczywiście soję gotowałam z odpowiednimi dodatkami-ziołami i przyprawami aby nie mieć wzdęć i gazów i aby to strączkowe warzywo dobrze mi się strawiło.
Na patelni podgrzałam soję z dodatkami przyprawowymi, wyłowioną cebulę z gara (patrz wyżej), dorzuciłam placek/chlebek z gotowanych ziaren żyta. Wszystko wrzuciłam do sałaty z rzodkiewką, jeszcze doprawiłam chili i pieprzem ziołowym i koniecznie skropiłam sokiem z kiszonych ogórków i odrobiną octu jabłkowego i posypałam zieloną pietruszką. Strączkowe muszą mieć coś kwaśnego! Inaczej trudno się trawią. Nie rozumiem-taki upał a ja jem jak smok. Wyznaje prosta zasadę. Jestem głodna jem- nie jestem głodna-nie jem. Proste. Podobnie jak dzieci. Mam czasem tydzień, że jem jak ptaszek (patrz menu lipiec) lub bardzo jałowo a mam taki tydzień, że jem bardzo, bardzo dużo. W tym tygodniu jem bardzo odżywczo-dużo białka. Całkiem inaczej niż w lipcu, kiedy zajadałam się przede wszystkim warzywami i owocami. Wtedy chyba organizm sobie urządził jakiś detoks. Słucham się swojego organizmu i najlepiej na tym wychodzę. 

kolacja 19:00
Spotkanie z przyjaciółkami. Ah! Ale mi się chce piwa. Nigdy  w życiu tak bardzo piwo za mną nie chodziło. Wypiłam pół kubka w knajpce i .... jaka ulga. Dostałam to co chciałam, nasyciłam się i jest ok! Więcej nie dałam rady wypić. Organizmowi potrzebna była właśnie tylko taka ilość.


Środa

śniadanie 9:00 
Szałwia z naparem z siemienai lnianego i orzecha czarnego. Znowu wraca ochota na gorzkie.
To było dobre. 
Najpierw były pomidory w sosie czosnkowym. Sos czosnkowy to wymieszany majonez z odrobiną jogurtu plus szczypta kurkumy, kminku, dużo czosnku, troszkę imbiru, pieprzu ziołowego, sól, zielona pietruszka i kilka kropel soku z cytryny. Pomidory sparzyłam i obrałam ze skórki. 
Potem zjadłam drugą sałatkę. Ziemniaki, cebulę (wyłowione z wczorajszego gara warzywnego :-)), pokrojony szczypiorek, cebulę  z zupy, podgrzałam na patelni dodając zioła i przyprawy. Na ciepłą sałatkę nałożyłam kiszonego kalafiora i ogórek kiszony i podlałam wszystko sokiem z kiszonych ogórków, posypałam zieloną pietruszką i polałam sosem czosnkowym.


śniadanie 12:00:
Trochę pieczonego jabłka z cynamonem, skórką z cytryny, kardamonem, szczyptą soli i odrobiną soku z cytryny. Zjadłam w drodze na basen z dzieciaczkami. Ze względu na dzieci raniutko upiekłam jabłuszka bez skóry i pestek. Gdybym robiła tylko dla siebie, upiekłabym jabłka ze wszystkim. Ale, ale oczywiście skór i ogryzków nie wyrzuciłam! Jak można tak marnotrawić zdrowy błonnik? Wysuszyłam w piekarniku.

obiad 15:30 
Najpierw zupa jarzynowa na indyku. Potem trochę pieczonej dyni plus kilka pestek dyni (resztę pestek wysuszyłam w piekarniku). Zjadłam też kalafiora w dużej ilości zasmażki z mąki kukurydzianej. Wszytko podlane sokiem z kiszonych ogórków i posypane koperkiem.


podwieczorek 17:00: 
Znowu mi się chce piwka. Ale chodzi za mną piwko z żółtkiem. Zatem piwko podgrzałam, dodałam cynamon, kardamon, ciupinkę goździka i zmiksowałam. Dodałam surowe żółtko i znowu podgrzewałam i zmiksowałam. Wypiłam ciepłe. Ale pyszne. Wogóle nie pijam alkoholu a tu taka ciągota! No cóż. Wypiłam :-) Ale myślę, że bardziej organizmowi chodzi o chmiel. Muszę się zorientować i jutro kupić szyszki chmielu w aptece lub sklepie ze zdrową żywnością. Pierwszy raz będę próbować szyszek. Ciągle się otwieram na nowe smaki. Próbuję, testuje i wybieram dla organizmu tylko to, co mu smakuje.

kolacja 20:30
Napar z siemienia lnianego zmiksowany z surowym żółtkiem, olejem lnianym i skropiony cytryną.


Czwartek 

śniadanie 8:30: 
Obudziłam się i stwierdziłam, już nie chcę więcej piwa. Tak się nasyciłam, że wystarczy mi na rok. W tamtym roku zimą miałam podobny atak na wino grzane z przyprawami korzennymi i migdałami. Przez 3 dni z rzędu na podwieczorek serwowałam sobie ciepły trunek i do tej pory ani grama winka. Fuj :-). 
Ale wróćmy do śniadania.
Najpierw napar z siemienia lnianego z mniszkiem lekarskim.
Kasza jaglana z uprażonymi orzechami laskowymi, łyżeczką uprażonych wiórków kokosowych, cynamonem, podlana masełkiem, skropiona cytryną.

śniadanie II: 
Nic bo kasza była syta.

obiad 13:00 
Zrobiłam fasolkę szparagową z zasmażką z mąki płaskurki ale...kurcze blade wyszła łykowata! No nie. Tego się nie da jeść. Ale wyrzucić cały gar fasolki? Hm...O już wiem! Podlewam wrzątkiem, dosalam, doprawiam i blenduję na gęsty krem. Wogóle nie czuć ani jednego łyka. Hura! Fasolka uratowana. Dzieciom wrzuciłam ziemniaczki i miały zupę krem z fasolki z ziemniakami. Ja zjadłam samą a do tego sałatkę z ugotowanej marchewki, ogórka kiszonego, pomidorów, czosnku i innych ziół i przypraw. 

kolacja 17:30: 
Gęsta zupa z korzennych warzyw. 

Piątek
Ale mi się chce rosołu. Ale mi się go chce. Wczoraj sobie nastawiłam, pykał całą noc i raniutko już miałam gotowy! Ach jak cudownie. 

śniadanie 8:00
Najpierw wypiłam wrzątek maleńkimi łyczkami. Po jakimś czasie wypiłam szklaneczkę rosołu wymieszanego z bulionem warzywnym (kiedys gotowałam fasolkę szparagową, brokuła, marchewkę, pietruszkę, cebulę, ziemniaki w jednym garnku i tej wody po warzywach nie wylałam, gorącą wlałam do słoika, zawekowałam i mam). Potem wypiłam pół kubka wywaru z kaszy jęczmiennej (kasę gotowałam chyba godzinę w dużej ilości wody, tę wodę-kleik przecedziłam przez sitko)-pycha. Ale mi się chciało. Następnie samą kaszę zmiksowałam z rosołem, dodając 4 ząbki czosnku z rosołu, i mnóstwo zieleniny, miksowano i wypiłam. Mniam! 

śniadanie II 10:00
Zupa z resztek brokuła na rosole. Niczego nie wyrzucam bo wszystko jest zjadliwe a czasami w tych wydających się nam niezjadliwych częściach jest potwornie dużo witamin. I tak został mi korzeń brokuła i gałązki i liście od brokuła. Korzeń obrałam, starłam, gałęzie i liście umyłam. Wszystko wrzuciłam go gotującego się rosołu, podlałam bulionem warzywnym (patrz śniadanie) i gotowałam ok 30 min. Potem całość zmiksowałam i przecedziłam przez sitko aby te łykowate niezmiksowane części  z gałązek oddzielić. Dodałam skórę z indyka porosołowego, dodałam surowe jajko. Wszystko znowu pogotowałam chwilkę, zmiksowałam i siup do termosu na wycieczkę. Do środka wrzuciłam troszkę uprażonego sezamu i kaszę jaglaną z wczoraj.
Zrobiłam sałatkę z warzyw porosołowych. Pokroiłam z rosołu cebulę, białą pietrszukę, zieloną pietruszukę, ogórek kiszony,  musztardę, doprawiłam i posypałam uprażonym sezamem.

obiad 15:30
Ale wróciłam głodna. Najpierw wypiłam rosół z bulionem. Potem. Oh jak fajnie miałam sałatkę  z marchewki, ogórka kiszonego, czosnku, odrobinki keczupu i majonezu, zielonej pietruszki. Szybciutko umyłam sałatę, sałatkę podgrzałam na patelni i powkładałam do liści sałaty, zawinęłam i chrupałam. Mmmm pycha. Pierwszy głód zabity. 
Potem pokroiłam cebulę, udusiłam wraz z pomidorem, dodałam mięso z rosołu (ogon wołowy), porządnie przyprawiłam i zjadłam.


podwieczorek 17:00
Gęsty odwar z siemienia lnianego podgrzałam, dodałam dwa surowe żółtka, jeszcze chwilkę pogotowałam dodając miodu, jak lekko przestygło dodałam olej lniany, suszony imbir, zielona pietruszukę, skropiłam cytryną (koniecznie, bo inaczej zamuli), dodałam troszkę szałwii i zmiksowałam. Dorzuciłam chrupaczki z mąki płaskurki (zawsze trzymam w torbach papierowych czerstwe placki maca i inne twardusy). I gęste zjadłam. Pyszne. Tego mi trzeba było.

kolacja 20:30
Kilka mich zupy. Po prostu podgrzałam odrobinke rosołu, dodałam bulion warzywny, marchewke z rosołu, ugotowane liście kalafiora, troszkę kaszy jaglanej, dobrze przyprawiłam, skropiłam, sokiem z kiszonych ogórków, ciepłe zmiksowałam z olejem lnianym i wypiłam trzy michy.

Sobota

śniadanie I 10:00: 
Czekoladowa owsianka z kasztanami i odrobinką ilością sera koziego. Owsianka to nic innego jak owsianka z bloga Owsianka dla wszytskich (kliknij na link) bez miodu (bo kasztany są słodkie) gotowana z łyżką naturalnego kakao i kilkoma łyżkami mąki kasztanowej. Jak owsianka była w miseczce, wkruszyłam odrobinkę sera białego.

śniadanie II 12:00 : 
To samo i podjadłam trochę sparzonych malin i czarnej porzeczki

obiad 15:30: 
Kopytka leniwe z masłem i z odrobiną kwaśnego mleka owczego (1/3 szklanki).Kopytka składały się z : ziemniaki, mąka płaskórka, mąka żytnia, jajko, kurkuma, imbir


kolacja:
Nic. Późny obiad był potwornie sycący.

Niedziela

śniadanie 9:00
Rosół z głowy karpia zmiksowany z gotującą się  z nim cebulą i czosnkiem oraz zmiksowałam elementy  z  głowy-szczególnie koalgenową część i oczywiście skropiłam cytryną. Do tego wrzuciłam sobie troszkę uduszonej ryby. Wszystko skropiłam olejem lnianym. Zupa bogata w wapń, żelazo, potas oraz kolagen. Zupę gotowałam ze szczyptą szałwii, oregano, tymianku (od kurkumy mam chwilowy odrzut ;-)) liściem laurowym, zielem angielskim, kminkiem, pieprzem, pieprzem cayenne, imbirem, solą, zieloną pietruszką, marchewką, pietruszką, czosnkiem, cebulą, porem. Mniam! Energia z samego rana bo energię otrzymujemy nie tylko z pozytywnych wibracji zewnętrznych ale również z jedzenia, regenerującego i odżywczego.

śniadanie II 11:30
Podduszona brzoskwinia i troszkę congee z ryżu

obiad 15:00
Ziemniaki i do tego jajko w sosie musztardowym. Przed dużo zielonej sałaty z olejem lnianym. Rzuciłam się po prostu na tę sałatę-tak mi się jej chciało.

podwieczorek 17:30
Jabłko i śliwka-uduszone  

kolacja 21:00
Trochę zbyt późna, ale dopadł mnie potworny głód. Pytanie. Co zdrowiej: iść spać na głodniaka czy jednak coś tam podjeść? Hm...na głodniaka za bardzo też nie bo można się w nocy obudzić z głodem i buszować po kuchni. Najeść się ? Też nie, bo można się obudzić zmęczonym. Zatem? Musi to być coś mega lekkiego. Ja zjadłam dwie michy zupy dyniowej z odrobinką mięska. Za dużo i za ciężko. Nie bierz ze mnie przykładu! Lepiej byłoby wypic rosołek lun bulion warzywny. Pewnie jutro zacznę śniadanie o 10:00 bo kolacja była zbyt późna i zbyt treściwa. Oczywiście zjadłam za dużo. Mea coulpa ;-) No trudno. Przecież nie będę się chłostać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz